NIEMIECKI OBÓZ PRACY W NARTACH


W niedzielę, 7 maja 2023 r. przejechałem się małym motorkiem, czyli Rometem 727. Wyszło tego około 80 km. Ale nie o tym oczywiście ten artykuł.


Nieopodal miejscowości Kampinos i Józefów, przy drodze do Górek Kampinoskich umiejscowiona została tablica KPN'u, która informuje o tym, że w czasie II wojny światowej znajdował się tutaj Niemiecki obóz pracy w Nartach. Choć przejeżdżałem tamtędy setki razy, cmentarz odwiedziłem po raz pierwszy.


Z tablicy KPN: W pierwszej połowie 1940 roku warszawskie przedsiębiorstwo "Inż. Stefan Frech" otrzymało zlecenie wykonania prac melioracyjnych na terenie Puszczy Kampinoskiej. W lipcu 1940 roku niemieckie władze okupacyjne skierowały do robót przygotowawczych 114 robotników z warszawskiego getta. W połowie kwietnia 1941 roku przybył kolejny transport około 700 warszawskich Żydów, ale tylko około 400 trafiło do obozu utworzonego w miejscowości Narty (ob. Józefów), resztę skierowano do obozu w Łazach Leśnych. Oba obozy - podobnie jak wiele innych - podlegały Niemieckiemu Urzędowi Gospodarki Wodnej (Wasserwirtschaftsamt). Teren obozu w Nartach otoczony był drutem kolczastym i strzeżony przez niemieckich wartowników. Wzniesiono w nim pięć prymitywnych baraków z trzypiętrowymi pryczami. Więźniowie pracowali w zimnej błotnistej wodzie przy budowie Kanału Olszowieckiego odwadniającego rozległe Olszowieckie Błoto. Ściśle biorąc kopali dwa koryta tego kanału rozgałęziające się pod Koszówką i Józefowem łączące ponownie pomiędzy Kirszytajnowem i Lasocinem. Skrajne wyczerpanie w wyniku niedożywienia, wychłodzenia i przemęczenia powodowało liczne zgony. Strażnicy nie zezwalali na przerwy w pracy, zmuszali więźniów do nadludzkiego wysiłku, bijąc ich pejczami, kijami i kolbami karabinów.


Atmosferę terroru panującą w Nartach opisał Icchak Cukierman we wstrząsającym reportażu zatytułowanym W obozie pracy: Odwadniamy zabagnione pola (...) Stoimy w wodzie łopatami wyrzucamy piasek na brzeg. Drobny deszcz kropi, ubranie przesiąka wilgocią (...) Głód trawi nas bezustannie. Rano dostaliśmy po kubku gorzkiej kawy, a 18 deka chleba dadzą nam wieczorem (....) Z sąsiedniego pola nadchodzą lagerszuce, walą kolbami (...) Krzyki wzmagają się (...) Ktoś podnosi się z rozbitą twarzą, inny z pokrwawioną szyją. Wpadają z powrotem do wody, chwytają łopaty i z sercem ściśniętym, szybkimi ruchami wyrzucają piasek (...) Lagerszuce stoją z nastawionymi karabinami (...) W biały dzień padło niespodziewanie czterech ludzi naraz i wieczorem pogrzebano ich w ziemi koło górki obok obozu, a nazajutrz wykopano osiem nowych grobów (...) Każdy dotyka swych zapadłych policzków i ze strachem patrzy na nowy cmentarz".


Dzięki zorganizowanej przez księdza Stanisława Cieślińskiego z Kampinosu akcji pomocy wielu więźniów przetrwało, choć każdy mieszkaniec okolicznych wsi przyłapany przez Niemców na próbie pomocy żydowskiemu więźniowi był rozstrzeliwany wraz z nim.


Ze względu na niską wydajność wycieńczonych żydowskich robotników obóz został zlikwidowany pod koniec maja 1941 roku a więźniowe odesłani do getta w Warszawie. Co najmniej 53 ofiary obozu zostały pogrzebane w mogiłach na wydmach około 150 metrów za obozem, nazwanym z czasem "Trupim Pagórkiem" lub "Kadisznikiem". Spoczywają tan do dziś.


Informacje o funkcjonowaniu obozu zawdzięczamy przede wszystkim rabinowi Szymonowi Huberbandowi, który przeżył pobyt w Nartach i przekazał spisane w jidysz relacje grupie Oneg Szabat. Włączone do Archiwum Emanuela Ringelbluma przechowywane są obecnie w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie. Oto wyciąg z relacji Huberbanda: "Po dwóch tygodniach pobytu w obozie przybyła żydowska komisja lekarska przysłana przez Gminę (...) W momencie przybycia komisji na pagórku, to jest na obozowym cmentarzu było już 20 grobów. W tym czasie przybyła też niemiecka komisja lekarska, która gruntownie zbadała warunki pracy, a szczególnie wyżywienie, które potem poprawiło się. Komisja sprawdziła też przyczynę tak wielu przypadków śmierci i dała prawo żydowskiemu lekarzowi do zwolnienia wszystkich chorych i słabych z pracy. Żydowska komisja zbadała wszystkich i stwierdziła, że połowa z 400 obozowiczów jest niezdolna do pracy (...) Nad ranem komendant zabrał tych 200 Żydów zwolnionych przez lekarzy i wysłał ich do szczególnie ciężkiej pracy. Nazajutrz padał deszcz. Skutek był taki, że siedmiu spośród zwolnionych zmarło podczas pracy w ulewnym deszczu. Pogrzebano ich tak samo jak poprzednich, nie sprawdzając nawet nazwisk. (...) Było nas 80 osób. Zaczęliśmy maszerować. Dzień był bardzo dżdżysty, ale my nie czuliśmy deszczu na drodze wyzwolenia ze śmiertelnego piekła. Kiedy byliśmy po drugiej stronie baraku, z daleka pożegnaliśmy się z pagórkiem, na którym leżą 53 ciała naszych kolegów, którzy zginęli rozstrzelani, zabici i zmarli. Maszerowaliśmy przez wieś. Ciepło żegnała nas cała chrześcijańska ludność. Obozowy lekarz J. Kahan powiedział nam, że gdy będziemy przechodzili koło domu, gdzie mieszka ksiądz, on nas pozdrowi, więc mamy odpowiedzieć ściągając czapki (...) Kiedy przechodziliśmy koło jego domu, ściągnęliśmy czapki a ksiądz odpowiedział kiwnięciem głowy. Wiele zawdzięczamy księdzu z Kampinosu. Niejeden z nas zawdzięcza swoje życie gorącym wystąpieniom tego świetlanego człowieka i jego nieznane imię na zawsze pozostanie w naszej pamięci."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PREZENTACJA KANDYDATA NA WÓJTA GMINY STARE BABICE

BUNKRY W CYBULICACH MAŁYCH

NASZ PROGRAM WYBORCZY - KWW DZIAŁAMY DLA WAS