W GÓRACH SOWICH I W OKOLICACH


Wakacyjny wyjazd urlopowy w tym roku postanowiłem spędzić w Górach Sowich oraz korzystając z niedużych odległości zwiedzić inne miejsca atrakcyjne dla turystów lubiących aktywny wypoczynek.

Na bazę noclegową wybraliśmy miejscowość Jugowice koło Walimia w pow. wałbrzyskim. Prywatną kwaterę u Pani Iwony i Pana Darka znalazłem w internecie. Warunki spoko, można spokojnie polecić normalnym rodzinom, które nie oczekują trzygwiazdkowego hotelu. Bardzo fajne miejsce dla dwóch rodzin (dwa pokoje dla łącznie 6 osób), które będą miały do dyspozycji niezależny parter z udostępnionym wifi. Będą też mogły podzielić się w pełni wyposażoną kuchnią (kawa i herbata w gratisie), łazienką i jadalnią z mini bilardem i mini stołem do ping-ponga. Oferta w internecie zgodna z rzeczywistością, właściciele bardzo mili i uczynni a cena nie zwaliła z nóg. Na miejscu wydzielony teren działki dla gości, parking, duży basen, stoliki do posiedzenia i grill. Sama miejscowość, szału nie było, ale za to dobre miejsce wypadowe - wszędzie było w miarę blisko. Sama ulica Gazowa spokojna, urządzona, choć wąska, lampy uliczne gasną o godz. 24.00. Nieopodal Jugowic miejscowość o wymownej nazwie "Michałkowa".







Już w niedzielę, 31 lipca 2022 r. zwiedziliśmy dwie sztolnie: Włodarza w Jugowicach i Sztolnie Walimskie - kompleks "Rzeczka", czyli podziemne kompleksy "Riese". Projekt "Riese" (z niemieckiego olbrzym), to kryptonim największego projektu górniczo-budowlanego nazistowskich Niemiec, rozpoczętego i niedokończonego w Górach Sowich oraz na zamku Książ i pod nim w latach 1943-1945. Miała to być jedna z kwater głównych Adolfa Hitlera, choć teorii spiskowych nie brakuje. Przez budowę Riese przewinęło się ok. 13 000 więźniów, z czego około 5000 zmarło z różnych przyczyn (choroby, wycieńczenie, zabójstwo z rąk SS-manów). Uwaga w każdej sztolni panuje ok. 8 st. C., dlatego warto zabrać ciepły polar i latarkę w rękę.


Sztolnie "Włodarza" zwiedza się z przewodnikiem (ok. 60 min.), po uprzednim zakupieniu biletów i założeniu kasków ochronnych. Ciekawostką niech będzie, że tutaj część trasy pokonuje się na łódce. Przewodnik z racji swojej profesji nie tylko zajmuje się grupą, ale także opowiada o historii tworzenia podziemia.









Sztolnie Walimskie - kompleks "Rzeczka", również zwiedza się po zakupieniu biletów i zebraniu grupy (tu także ok. 60 min.). Tutaj dla odmiany organizatorzy przygotowali dla zwiedzających dwie inscenizacje. Nie trzeba nosić kasków ochronnych.











Pomiędzy podziemnymi wyprawami, dla urozmaicenia pojechaliśmy do Zamku Grodno, który położony jest w Zagórzu Śląskim na Górze Choina na wysokości 450 m n.p.m. Początki średniowiecznej warowni w tym miejscu sięgają czasów Piastów Śląskich. Pod koniec XVI w. zamek został przebudowany na renesansową rezydencję. Dziś Zamek Grodno jest jedną z najważniejszych i najlepiej zachowanych warowni na terenie Dolnego Śląska. W środku do zwiedzania komnaty i sala tortur. Można też zapoznać się z fajną legendą o księżniczce, która dokończyła żywota w celi głodowej. Tutaj też jest punkt widokowy (poniżej wejścia do zamku) oraz można wejść na wieżę, skąd rozpościera się także wspaniały widok. Można też kupić pamiątki i zjeść np. obiad.























Następnie trochę po omacku (niechcący) trafiliśmy do leśnych pozostałości kompleksu "Riese" w Ludwikowicach Kłodzkich. Spacer bez pośpiechu leśnymi szlakami był bardzo sympatyczny.







Wieczorem zaś odwiedziliśmy ponad 100 letnią zaporę wodną na rzece Bystrzyca w miejscowości Lubachów. Zapora robi wrażenie choć są w Polsce większe i bardziej urokliwe. Byliśmy i na górze i na dole tamy. Super. Obok (na górze zapory) jest też ścieżka dydaktyczna.















Dzień drugi, 1 sierpnia 2022 r., to trzygodzinny, leśny spacer dookoła kompleksu "Włodarz". Dzień wcześniej byliśmy tam w sztolni "Riese", a tym razem pochodziliśmy żółtym, nieźle oznakowanym szlakiem. Trzy razy zabrakło informacji lub były one niezrozumiałe, czyli tam, gdzie żółte tablice zastąpiono żółtymi strzałkami wymalowanymi na drzewach, po zejściu na ul. Górną (trzeba pamiętać, żeby przy domkach skręcić w lewo) i już na dole po powrotnym wejściu na szlak z asfaltu. W tym przypadku żółte strzałki  nagle niespodziewanie kończą się. Wówczas najlepiej zejść na asfalt kierując się w stronę parkingu. Nam na szczęście w szczęśliwym pokonaniu trasy pomógł w szczególności komórkowy internet. Po drodze betonowe pozostałości budynków, tajemnych wejść i skawalony cement, który w workach składowano na potrzeby budowy.
















Następnie pojechaliśmy do Muchołapki w Ludwikowicach Kłodzkich (Muzeum Molke). Muchołapka rozpala wyobraźnie wielu osób, bo to niezbadana budowla owiana aurą tajemniczości. Ten tajemniczy betonowy silos, fascynuje i chyba jest na każdym folderze opisującym Góry Sowie i elementem każdego filmu, gdzie akcja dzieje się w tych okolicach (np. serial "Znaki" z Netflixa). Nie są znane powody jej powstania, stąd opowieści np. o lądowisku dla pojazdów kosmicznych lub, że miały stąd startować hitlerowskie rakiety dalekiego zasięgu. Można jednak w internecie wyczytać, że była to najprawdopodobniej chłodnia kominowa, służąca dla pobliskiej kopalni i elektrowni, a także istniejącej w czasie wojny fabryki amunicji. Na miejscu także muzeum militarne, ale nie wchodziliśmy.




Po południu pojechaliśmy dalej, dużo dalej, bo ponad 100 km. w Sudety. Przez Wałbrzych, zahaczając o Jelenią Górę, pod Zamek Chojnik (ruiny bez wchodzenia i zwiedzania, bo było już nieczynne), a następnie do Szklarskiej Poręby. Tam krótki przystanek na Zakręcie Śmierci, czyli na uroczysku, ostrym drogowym zakręcie oraz punkcie widokowym na Karkonosze i Kotlinę Jeleniogórską. Miejsce położone jest na drodze wojewódzkiej nr 358 zwanej Drogą Sudecką pomiędzy Szklarską Porębą a Świeradowem-Zdrojem. Następnie przejazd przez przejście w Jakuszycach do Republiki Czeskiej. Kurka - kto mi teraz powie, ze latem nie byłem za granicą. W tzw. międzyczasie zatrzymaliśmy się na chwilę punktualnie o godz. 17.00, aby uczcić pamięć Powstańców Warszawskich 1944 r. Na powrocie krótki spacer po Karpaczu. Na kwaterze w Jugowicach byliśmy punktualnie o godz. 22.00. Karpacz i Szklarska Poręba, to wakacyjny wyjazd sprzed siedmiu, może ośmiu lat, więc miło było przypomnieć sobie tamte chwile i wędrówki z dziećmi.



















Warto dodać, że podczas jazdy tzw. "Polską powiatową" mija się urokliwe, ciekawe miejsca. Gdyby tak za każdym razem chciał stanąć i zrobić zdjęcie, to zabrakłoby dnia.





Dzień trzeci, czyli we wtorek 2 sierpnia 2022 r., to zdobycie najwyższego szczytu Gór Sowich - Wielkiej Sowy (1015 m n.p.m.). Wejście rozpoczęliśmy o godz. 10.30 od strony Walimia żółtym szlakiem. Nie wiem, czy nie przeoczyliśmy jakiegoś parkingu w miejscowości, bo ostatecznie samochód pozostawiliśmy przy szlaku, na poboczu wąskiej drogi asfaltowej, nieopodal gminnego ujęcia wody. Zakazów wjazdu wprawdzie nie było, więc stał tak sobie, a obok kilka innych aut. Tak więc na początku trochę asfaltem, potem szlakiem aż do Małej Sowy (972 m n.p.m.), czyli drugiego pod względem wysokości szczytu Gór Sowich. Generalnie mało co, a przeoczylibyśmy to wzniesienie, bo i w miejscu umieszczonej tablicy, na wytyczonym szlaku leżały powalone drzewa. Samo wejście nie sprawiło nam jakiś większych problemów. Po tej stronie turystów nie było wielu, bo jak się okazało później główne wejście na szczyt jest od strony miejscowości Sokolec.




















Z Małej Sowy na Wielką, to tylko 30 minut, które pokonaliśmy bez większych problemów. Na górze trochę turystów, także na rowerach górskich, ale można tam odpocząć, posiedzieć, a także upiec kiełbaskę na ognisku, którą wcześniej razem z drewnem powinno zakupić się w małym punkcie gastronomicznym. Toaleta nie zachwyca. Na szczycie jest m. in. wieża widokowa, która akurat w tym roku z racji remontu była niedostępna do zwiedzania. Tak więc na wieży nie byliśmy, więc jest okazja, żeby tu powrócić. Można za to zrobić sobie zdjęcie na Muflonie, lub przy drewnianej Sowie. W każdą niedzielę w sezonie odprawiane są tu także Msze św. o godz. 15.00.











Aby nie schodzić tą samą drogą, a zobaczyć jeszcze to, co należy tu zobaczyć, zeszliśmy do Sokolca czerwonym szlakiem przez dwa schroniska: Sowę (w tym dniu zamkniętą, a może zamkniętą już na zawsze) oraz Orzeł, mijając pod drodze Pomnik Wiesena.
















Na dole po zejściu płytami do asfaltu skierowaliśmy się w prawo na szlak czarny. Po przejściu asfaltem dystansu ok. 1,5 km. skręciliśmy w prawo do lasu i monotonnie, szutrową drogą (czarny szlak) doszliśmy z powrotem do szlaku żółtego. Tam poszliśmy w dół dochodząc wprost do samochodu. Przejście całej trasy, to dystans około 13 km. Bez pośpiechu i z odpoczynkami zajęło to nam ok. 3 godz. 40 minut.












Następnie pojechaliśmy do Podziemnego Miasta Osówka. Główna trasa kompleksu została wytyczona po najciekawszych korytarzach, które zdążono wykonać do końca 1944 r. Tą trasą też wyruszyliśmy z przewodnikiem. Trasa wiedzie wśród betonowych wartowni, hali z szalunkami oraz po betonowym korytarzu technicznym. Przechodzi tu się w kaskach ochronnych przez niskie sztolnie oraz przez wielkie wyrobiska w skale gnejsowej. Bardzo ciekawe są wstawki multimedialne i opowieści przewodnika. Ta trasa nazywa się historyczną (60 minut). Turystom udostępniono jeszcze trasę ekstremalną (ok. 70 minut), która wiedzie niskimi korytarzami, jak również przebiega przez korytarz wodny (tutaj płynie się łódką). Konieczne trzeba zabrać ze sobą ciepłe ubranie, dobre nieprzemakalne buty lub buty na zmianę. Poza tym można podobnie jak w przypadku "Włodarza" przejść trasą naziemną z licznymi pozostałościami po terenie budowy obiektu "Riese" (czas ok. 90 minut). My z tych dwóch ostatnich nie skorzystaliśmy. Na górze w miarę nowym budynku zlokalizowanym przy parkingu można nie tylko kupić bilety, można tu zjeść posiłek i odpocząć.













Dzień zakończyliśmy na obejrzeniu tuneli kolejowych w m. Świerki i szybkim zwiedzeniu Rynku w Nowej Rudej, czyli dwóch miejsc, gdzie kręcono sceny do serialu Netflixa pt. "Znaki" - serialowe Sowie Doły. Obok  tunelów zlokalizowane jest prywatne "Muzeum przy tunelu", ale nie wstępowaliśmy (było już zamknięte).










Dzień czwarty, 3 sierpnia 2022 r. w całości upłynął na zwierzaniu Zamku Książ wraz z niemal wszystkimi atrakcjami (oprócz Stajni Ogierów). Byliśmy na miejscu ok. godz. 12.30. Samo zwiedzanie zamku zajmuje ok. 2 godzin, Bilety można kupić w różnych "pakietach", ale w tym dniu na zwiedzanie podziemnego miasta można było kupić bilet dopiero na godzinę 16.00 (wcześniejsze terminy były już zajęte). I ta wydawać się może długa 3,5 godzinna różnica pozwoliła w spokoju zwiedzić zamek, pałacowe tarasy, pójść na taras widokowy i do mauzoleum oraz zjeść posiłek i przygotować się na zwiedzanie podziemi, czyli na zabranie z samochodu ciepłych polarów i latarek. Z zaparkowaniem i zakupieniem biletów w kasie nie było problemu. Cóż dodać, w pakiecie można było kupić dodatkowo wejście do Palmiarni (oddalone od zamku o 30 minut marszu) i do Uzdrowiska Szczawno-Zdrój (oddalonego od zamku o 30 km.). W tych dwóch przypadkach bilet ważny jest przez rok od zakupienia. Te dwie oferty również zakupiliśmy, z czego do Palmiarni poszliśmy po zwiedzeniu podziemi "Riese", a uzdrowisko zostawiliśmy na inny dzień. Jak napisałem powyżej Stajni Ogierów nie wykupowaliśmy. Dla chętnych możliwe jest też nocne zwiedzanie zamku.


Na Zamku Książ w Wałbrzychu. Każdy turysta dostaje tu urządzenie multimedialne i słuchawki. Urządzenie prowadzi każdego jak po sznurku, a miły głos w słuchawkach zaczyna mówić każdorazowo po przekroczeniu progu następnej komnaty. Dowiadujemy się też o historii miejsca, przebudowach realizowanych za czasów Hochbergów i przez hitlerowskie Niemcy, o upadku zamku, grabieży eksponatów i jego odbudowie. Przez cały czas przewija się też postać najpiękniejszej kobiety "salonów" tamtej epoki, tj. Marii Teresy Oliwii Hochberg von Pless, również Daisy Hochberg von Pless lub krótko Daisy von Pless. W tej części wycieczki zwiedzamy także dostojne pałacowe tarasy.






















Po wyjściu z zamku skierowaliśmy się na taras widokowy i do mauzoleum rodu Hochberg. Tutaj (w mauzoleum) musieliśmy zakupić dodatkowe bilety w ustawionym obok biletomacie.






Podziemia projektu "Riese" udostępnione są dla turystów od 2018 r. Czas przejścia z przewodnikiem to ok. 40 minut. Na miejscu zbiórki trzeba być 10 minut przed wyznaczonym czasem. Jeżeli ktoś był już w innych sztolniach w Górach Sowich, to ponownie wysłucha opowieści o tajemniczości tego miejsca, niewolniczej pracy więźniów, itp. Z racji wielkości korytarzy przewija się opowieść o Złotym Pociągu. Warto dodać, że jest to obiekt (w porównaniu z innymi sztolniami), której w chwili przerwania prac był najbardziej zaawansowany pod względem budowlanym. Zwiedzającym odtwarzane są filmiki multimedialne. Założenie ciepłego polaru jest tu jak najbardziej wskazane.






Po wyjściu z podziemi skierowaliśmy się do Palmiarni (30 minut piechotką), ale można także podjechać samochodem i tam na parkingu (płatnym) zostawić pojazd. Warto - niech zdjęcia choć trochę opowiedzą, co można tam zobaczyć, a nawet kupić. W obiekcie mieszkają trzy lemury (Tutus, Olaf, Juliano), ich spotkanie (przez szybę) ucieszy nie tylko dzieci. Spotkać "Króla Juliana" twarzą w twarz? Bezcenne.













Wracając z Palmiarni można było w połowie drogi na zamek skręcić w lewo i pójść do ruin zamku w Starym Książu (też z pół godziny marszu), jednak my z racji tego, że już nachodzone było sporo, postanowiliśmy podjechać tam samochodem. Nie sprawdziliśmy jednak, czy jest możliwość bezpośredniego podjazdu pod ten obiekt. I tak oto nawigacja poprowadziła nas przez rondo koło Palmiarni i potem coraz to węższymi ulicami Wałbrzycha, przez płyty i polną drogę aż do ściany lasu. Tutaj należało wypakować się z auta i podejść około 1 km, przy czym ścieżka początkowo nie była w żaden sposób oznakowana. Pomogły jednak mapy google. Później natrafiliśmy też na oznakowania jakieś ścieżki dydaktycznej. Sam obiekt warty zobaczenia i utrwalenia na zdjęciach. Trzeba uważać, żeby niechcący nie spaść ze skarpy, która w żaden sposób nie jest zabezpieczona. Tutaj też zlokalizowany został taras widokowy. Boli ilość śmieci pozostawionych przez pseudo turystów i amatorów nocnych ognisk zakrapianych alkoholem. Warto dodać przy okazji, że obiekt ten nigdy nie był prawdziwym zamkiem. Został on wzniesiony przez rodzinę Hochberg od razu jako ruina (takie tam dworskie widzimisię). Goście zamkowi w ramach odwiedzin mogli tam jednak np. przenocować w specjalnie w tym celu przygotowanych pokojach (komnatach).




















Dzień piąty, 4 sierpnia 2022 r. rozpoczęliśmy od przedpołudniowej wyprawy na górę Kalenica (964 m n.p.m.) z Przełęczy Jugowskiej. Po drodze, dosłownie po 10 minutach przeszliśmy obok Schroniska PTTK Zygmuntówka. Kalenica, to trzeci co do wielkości szczyt w Górach Sowich. Na górze wieża widokowa, z której podobno rozpościera się panorama na Góry Sowie, Stołowe, Bystrzyckie oraz Złote. Wieża, która została zamontowana na szczycie w 1933 r. była jednak zamknięta dla zwiedzających. Podobnie jak na Wielkiej Sowie trwał tu remont. Cała trasa oznaczonym szlakiem nie sprawiła nam żadnych problemów i nie zajęła zbyt wiele czasu (wszystko razem ok. 2 godz. 15 minut).































Następnie przemieściliśmy się do Twierdzy Srebrna Góra, która jest unikatowym obiektem w skali dziedzictwa kulturowego Europy i jedną z najważniejszych atrakcji Dolnego Śląska. Jak czytamy na ich stronie internetowej: "W chwili powstania (1765-1777) należała do najnowocześniejszych tego typu fortyfikacji w Europie. Największy podziw budził i nadal budzi potężny Donjon, jeden z najciekawszych obiektόw fortyfikacji epoki nowożytnej... Obiekt ten posiadał 151 pomieszczeń fortecznych (kazamat) rozmieszczonych na trzech kondygnacjach i 8 studni... W jego wnętrzu mieściło się 3,756 żołnierzy, olbrzymie zapasy amunicji, opału i żywności. Swój chrzest bojowy pruska twierdza przeszła w roku 1807, kiedy to do Srebrnej Góry nadciągnęła armia francuska dowodzona przez Hieronima Bonaparte, młodszego brata Napoleona. Ciężkie walki zostały przerwane zawieszeniem broni i pokojem w Tylży. W towarzystwie grupy i przewodnik Pani Anity, która w stosownym ubraniu nader interesująco opowiadała o obiekcie, zwyczajach i ludziach tamtej epoki, zwiedziliśmy Fort Donjon, jak również postrzelaliśmy z pistoletu na strzelnicy zlokalizowanej na terenie (za dodatkową opłatą). Warto zaznaczyć, że w Twierdzy cały czas trwają prace remontowo-gospodarczo-odkrywcze, można też kupić pamiątki, mapy, magnesy i coś zjeść. Od parkingu, to około 10 minut marszu pod górę.



























W drodze powrotnej odwiedziliśmy Kamieniołomy w Świerkach znane m. in. z serialu Netflixa pt. "Znaki". To właśnie jeden z największych kamieniołomów melafiru w Sudetach posłużył jako plan do filmu o "Sowich Dołach". I choć jest już nieczynny od 10 lat, a później został zalany wodą, to chętnie odwiedzany jest przez turystów. Prowadzi tu utwardzona droga (asfalt), a google maps podpowiada jak tu trafić. Teren nie jest w jakikolwiek sposób zagrodzony, czy strzeżony.
Tuż obok znajduje się wieża widokowa na Włodzickiej Górze (757 m n.p.m.), próbowaliśmy tam dotrzeć, ale za pierwszym razem zrobiliśmy złe rozpoznanie terenu, pobłądziliśmy trochę po wąskich asfaltowych drogach, pojechaliśmy tam, gdzie powinny jeździć tylko traktory lub samochody 4x4 i niestety nie mogliśmy tam trafić (od strony miejscowości Świerki). Następnie nawigacja poprowadziła nas tak, że polna droga okazała się jedynie dojazdówką do jednej z posesji i 200 metrów trzeba było jechać do tylu niemalże wzdłuż torów (droga ta odchodzi od wiaduktu vis a vis prywatnego muzeum, o którym pisałem już wyżej). Ostatecznie poddaliśmy się, bo zbliżał się już wieczór. W internecie ludzie opisują, że ogólnie na wieży widokowej zbudowanej w 1927 r, jest fajnie, choć widoków na wszystkie cztery strony świata nie uświadczysz. Nam się nie udało, czytającym te słowa życzę powodzenia.














Wieczorem zaś pojechaliśmy ciut dalej, by rozpoznać na przyszłość wejścia i parkingi w Górach Stołowych, gdzie jeszcze tak naprawdę nie byłem oraz pochodzić trochę po Parku Zdrojowym w Kudowie Zdroju. Nadarzyła się też okazja ponownie zawitać na stronę Czeską, gdyż właściwie miejscowość Kudowa Zdrój jest miejscowością graniczną. Prowadząca do Kudowy "drogą  stu zakrętów" jest po prostu malownicza (ale też trzeba uważać - wracaliśmy nocą).













Dzień szósty, czyli 5 sierpnia 2022 r. w całości poświęciliśmy na wejście na Śnieżkę (1603 m n.p.m.) w Karkonoszach, która w naszym głosowaniu wygrała z Błędnymi Skałami, czy też Szczelińcem Wielkim (na Góry Stołowe przyjdzie jeszcze czas). Zastanawialiśmy się, którym szlakiem ruszyć, zakładając początek trasy przy Świątyni Wang, niebieskim - tym najbardziej popularnym, czy żółtym - tym, który wg turystów jest najpiękniejszą odsłoną Karkonoszy. Ostatecznie skończyło się, że poszliśmy tym najbardziej popularnym, czyli niebieskim przez Polanę, Samotnię i Dom Śląski. Początkowo wprawdzie skręciliśmy trochę na szlak żółty, ale po chwili ten ponownie połączył się z niebieskim i tak już zostaliśmy. W drogę ruszyliśmy o godz. 13.00, kiedy termometry wskazywały 32 st. C., na Śnieżce było zaś 24 st. C. Z odpoczynkami, zdjęciami, ze zjedzeniem ciepłego posiłku, z możliwością przebywania po stronie Czeskiej, całość ("wte i wewte") zajęła na tylko 6 godzin, a zrobiliśmy (każdy z osobna) 27 500 kroków. Świątyni Wang, Schronisk i Śnieżki nie będę opisywał, bo jest tego pełno w internecie. Sam szlak jest dość prosty, a jedynie atak szczytowy z Domu Śląskiego wyzwala zadyszkę.





























































Dzień siódmy, czyli 6 sierpnia 2022 r. to dzień powrotu do domu. W nocy popadało i powiało, ale od 10.00 już zaczęło się rozjaśniać. Ale po co tak gnać ponad 400 km., jak można w tzw. międzyczasie coś jeszcze zobaczyć. Mieliśmy jeszcze z Zamku Książ bilety do Uzdrowiska, czyli Pijalni Wód w Szczawnie Zdroju, więc postanowiliśmy je wykorzystać. Samochód postawiliśmy na parkingu przy ul. Wojska Polskiego. Uwaga - w tygodniu parking jest płatny. Popróbowaliśmy więc "Mieszka", "Młynarza", "Dąbrówki" i "Marty" (w ramach biletu). Pochodziliśmy także po obiekcie i terenie, w tym po uzdrowiskowym parku. 












Następnie przemieściliśmy się do Gross-Rosen - niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego, istniejącego w latach 1940-1945 na obszarze administracyjnym państwa niemieckiego, nieopodal obecnej wsi Rogoźnica. Inspiracją do odwiedzenia tego miejsca był fakt, że filie tego obozu znajdowały się także na terenie Gór Sowich. To właśnie więźniowie z filii Gross-Rosen pracowali przy budowie "Riese". Przez obóz przeszło około 120 000 więźniów, z czego 40 000 z nich zamordowano. Po wykupieniu przewodnika audio ze słuchawkami (podobnie jak to było na Zamku Książ) i obejściu obozu, w zadumie wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.






































Podsumowując. Nie opisywałem tu kosztów biletów wejściowych, biletów za parkingi, czy rachunków za jedzenie, bo to wszystko jest sprawą indywidualną, drugorzędną i zmienną, jak całe te dzisiejsze czasy. Drogi (ale te asfaltowe) w 50% wymagają remontów bądź pełnej modernizacji. Tygodniowy, aktywny urlop pozwolił zobaczyć bardzo wiele i przyniósł niezapomniane przeżycia. W ciągu tygodnia przejechaliśmy łącznie 1667 km, gdzie połowa z tego to droga dojazdowa i powrót do domu. Zrobiliśmy też w sprzyjających warunkach atmosferycznych (wspaniała pogoda) na pieszo niezliczoną liczbę kilometrów i zobaczyliśmy kilka niezwykłych miejsc. Warto dodać, że wyznaczono tu wiele tras dla rowerzystów MTB, a po drogach często przemykają zorganizowane grupy na motocyklach (najczęściej chopperach).


Ostatni dzień, w związku z tragicznym zdarzeniem drogowym pod Wrocławiem na trasie S8 (węzeł Psie Pole), w którym zginął wracając z akcji (Grupa Operacyjna Komendanta Głównego PSP) mój kolega z pracy Marcin z BPO-IV, a dwóch innych zostało rannych, w tym jeden ciężko, upłynął na wspomnieniach wspólnych dni i wspólnie realizowanych tematach służbowych oraz na rozmyślaniu o nieznanej każdemu przyszłości (nawet tej najbliższej). W pozostawaniu w zadumie pomogła zaplanowana wcześniej wizyta w obozie koncentracyjnym, gdzie zginęło wiele niewinnych osób. W drodze powrotnej widziałem dwie niegroźne kolizje, ale generalnie wracało się dobrze.


Jeśli ktoś z czytających był w Górach Sowich i był gdzieś jeszcze lub widział coś ciekawego, niech podzieli się spostrzeżeniami w komentarzach. KONIEC.
Michał Starnowski - sierpień 2022 r.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PREZENTACJA KANDYDATA NA WÓJTA GMINY STARE BABICE

BUNKRY W CYBULICACH MAŁYCH

NASZ PROGRAM WYBORCZY - KWW DZIAŁAMY DLA WAS